Miałam żółty kożuszek. Taki śmieszny, sztuczny. Wyglądałam jak puchata żółta kaczuszka. Stałam z ukochanymi dziadkami nad grobami rodziców babci. Z nami stało wiele innych osób z rodziny.
A te znicze tak ładnie sie paliły.
Prawdziwe znicze, gipsowe. Bez wieczek. Białe z czerwonym woskiem.
Tak ładnie się paliły.
Trzeba było przyjrzeć się bliżej.
Potrząsnąć, odpalić za pomocą igły sosnowej kolejny znicz.
No i coby było milej, żółty kożuszek, ku ogólnemu, wielkiemu zdziwieniu (bo nikt sie tego po mnie nie spodziewał) się zajarał :)
Kaczuszka ze zwęglonylm rękawkiem. ;)
To było prawie 30 lat temu.
Dziś większość świadków mego żółtego upokorzenia nie żyje.
Nie żyją też moi dziadkowie.
Nie zapalę znicza na ich grobie, nie podpalę kożuszka. Od ich grobu dzieli mnie ponad 2500km a kożuszka nie mam.
Pamiętam jednak o nich, zawsze. Sięgając po cukier z radzieckiej cukierniczki, wygrzebując coś ze słoika za pomocą babcinej łyżki, niosąc herbatę na śmiesznej tacy, podając śledzie na śledziowym półmisku, robiąc uszka, jedząc gołąbki, sięgając po nici z plastikowego pudełka, rozwiązując krzyżówkę, szykując prowiant na drogę, licząc w głowie, oglądając animal planet...
Piękni
Jest wiele osób mieszkających w mojej pamięci. Śpią w niej, czasem się budzą. Wszystkim im dziś zapalę świecę.
A dynię, pomarańczową dynię zapalę dla pięknej duszą i ciałem, zadziornej, walecznej, ciętej i od kilku dni nieżyjącej Joanny.