środa, 30 października 2013

Towarzystwo

Spędzam z nimi sporo czasu ostatnio. I akurat te barany lubię. ;) 









Można powiedzieć, że sama też zbaraniałam. Całe szczęście to jest uleczalne


Pomocne mogą być rzeczy następujące: 



Oraz:





I takie:







A najbardziej to takie:







Sztorm, mróz i szarość trzeba kolorować kawą i Blondynką Na Językach ;) 



środa, 23 października 2013

Świadomość

Nie mam zbyt "wybujałej" świadomości dotyczącej życia, zdrowia, planety. Co za tym idzie nie mam szerokiej wiedzy dotyczącej szkodliwych produktów czy szkodliwych działań.

A jednak od kilku lat pomału wprowadzam zmiany, które się okazują po czasie "proekologicznymi". 

A ja je wprowadzam bardziej z egoizmu, z małego wyboru, z ekonomii. 

I tak od lat już używam ekologicznego płynu do prania. Na długi czas odstawiłam lenory, skoro suszarka i tak zmiękcza. Wracam jednak do nich gdy mi tęskno i używam minimalnych ilości. Raz na jakiś czas przepraszam się z cifem, ale staram się bardziej kumplować z sodą i octem.

Od lat też nie używam balsamów. 

W pielęgnacji ciała wzięłam za przyjaciółkę oliwę z oliwek. Potem był olej kokosowy. Od kilku miesięcy związana jestem głębokim uczuciem z tłuszczem kokosowym. Z którego robię sobie balsamy.

Odstawiłam żele pod prysznic. Skończył mi się już zapas mydła z Aleppo, kupiłam polskie szare mydło, oraz zrobiłam sobie własne, które dojrzewa.

Od jakiegoś czasu stosuję olejowanie twarzy, które na kilka tygodni zdradziłam z mydłem i wracam z podkulonym ogonem. Poprawę widać od razu po pierwszym olejowaniu. 

Łazienkę moją opuściły też szampony. NieWiking się z nimi pogniewał dawno temu. Ja sama od trzech tygodni szamponu w ręku nie miałam. Po mało fajnych, tłustych, dwóch tygodniach, zrobiło się nagle lepiej. Lepiej przy skórze, za to gorzej z resztą. Z pomocą przyszedł olej kokosowy na końcówki i myślę, że już tak na jakiś czas zostanie. 


Nie o tym jednak chciałam. Szukając przepisu na mydło, uderzyłam po pomoc do produkującej fantastyczne mydła Soap Bakery. Dostałam od niej wiele wskazówek, za co chylę łepetynę w podziękowaniu. W wymienionych przez nią tłuszczach, którę mogę użyć był olej palmowy. Polecialam szukać, nie znalazłam. Spróbowałam więc w internecie i tam znalazłam blog, którego autorka pisze o metodach pozyskiwania tego tłuszczu. http://fellogen.blogspot.com/2012/08/olej-palmowy-czyli-o-okrucienstwie-w.html Włos się jeży, szlag trafia, bezsilność siły zżera. 

Palmowego oleju w moim mydle więc nie będzie, nutella, i tak rzadki gość, zniknie całkiem.

Jak znikły batoniki, wafelki, ciasteczka sreczka. Wszystkie niezrobione przeze mnie. W nosie mam polskie słodycze zawalające cały wielki regał w Polskim sklepie, jeszcze bardziej w nosie mam islandzkie i inne milki srilki.m

A propos polskiego sklepu, zachodzę w głowę po co trzy kasze gryczane, pochodzące od różnych producentów. Ale każda jedna palona?! Czemu nie może być jednej, malutkiej, niesławnej kaszy nie prażonej? 


Masło maślane mi wychodzi, mam budyń w głowie po przeczytaniu książce. Świadomość mikro kroczkami się poszerza, nie zawsze idąc wyznaczonym przeze mnie torem. Czego się jednak spodziewałam po książce o kobietach w Arabii. No więc budyń. I tłuszcz kakaowy. 

poniedziałek, 30 września 2013

Zrobiłam sobie kolejną rzecz





Puder tym razem. Skończył mi się mój ukochany clinic (nie pamiętam jak się to pisze).
Wizja wydania prawie 10 tysięcy koron ugryzła mnie wystarczająco by poszukać czegoś innego.
I tak znalazłam przepis na puder z mąki ziemniaczanej i glinki. Miałam różową, zamówioną jakiś czas temu i nie używaną z braku pomysłów. Zmieszałem jeden do jednego. Pod wpływem mamy NW dodałam glinki, dla koloru.
Dumna jestem :)
Lubię bardzo. Puder sprawdza się świetnie, działa dłużej. Przyjemnie chłodzi. No i mam dychę na coś innego :)


Poza tym mieliśmy, poraz dwudziesty któryś w tym miesiącu, gościa.





Pralnia czeluścią jest! Jaskinią z zakamarkami. Można się gościć niezauważonym będąc do pierwszych smrodów. Nie chcieliśmy jednak gościa skazywać na samotność i postanowiliśmy (dobra, dobra... Piotrek nie MY) zaprosić spod pralki, lodówki tudzież spod koszy na pranie, na salony. Mysz jednak nieśmiały był. Narzucać się nie chciał i w zaparte szedł. No to żeby mu smutno nie było dostał towarzysza, który go przeca sam zaprosił a potem tak chamsko porzucił na korzyść miseczki i podusi. Przebywanie sam na sam z czarną bestią nie rozruszyło gościa ani na milimetr. Nadal tkwił w postanowieniu nie opuszczania pralni.W tym wypadku uznaliśmy to za brak wychowania. Należało gburowatego gościa siłą wyrzucić. Tak! Dość okupowania pralni, staropolska gościnność się dokonała, wyczerpała, skończyła. 
I tak najsamprzód wyszły z pralni wszystkie kosze na pranie, za nimi miski, wiadra, mopy, szmaty i skarby różniste. Potem miejsce pobytu zmieniła pralka z suszarką, następnie lodówka. Odkryły one mnogość innych gości pod postacią tzw kotów oraz mysza zajmującego miejsce za agregatem lodówki. Mysz ciężkim przypadkiem okazał się być bo nawet miotełka do kurzu go nie przegoniła. Tym razem Czarnej Bestii się udało. Gość pokazał poraz kolejny jak wdzięcznie się porusza. To samo uczynił Piotrek, polując nań w bokserkach i rękawicach roboczych made in China, sprzedawanych przez producenta polskiego w Islandii za cenę równowartą 100 koronom. 
Pojmany gość został wyproszony. 
Czarna Bestia za nieokrzesanie, zapraszanie gości bez wcześniejszego ustalenia z rodziną, za porzucanie gości oraz za pyskowanie, które nastąpiło po wyproszeniu Mysza otrzymał szlaban. Wielogodzinny. Ogłszono również godzinę policyjną do odwołania. 
Wyrok jest prawomocny.
Pralnia jest śliczna, czyściutka, poukładana :) można do niej gości zapraszać :) 


poniedziałek, 16 września 2013

Zrobiłam sobie


Balsam w kostce. :)

I jestem absolutnie zakochana w tym wynalazku.

Jakiś czas temu, na dziale ze zdrową żywnością, kupiłam masło kakaowe. Nie bardzo wiedziałam jak je wykorzystać, aż natknęłam się na balsamy w kostkach. Do ich produkcji najczęściej używa się wosku pszczelego. Nie miałam. Zaryzykowałam i zrobiłam z masła kakaowego oraz oliwy z oliwek. 

Balsam wyszedł lekko twardy, trzeba go chwilkę potrzymać w dłoni aby uwolnił swe moce. Moce są mocne i dają radę z moją skórą. 

Od dawna nie używam balsamów do ciała. W zamian stosowałam oliwę oraz, przez jakiś czas, olej kokosowy. Olej kokosowy fajny, ale wieczorem już czułam suchą skórę. Oliwę kocham nad życie i używam do mycia, nawilżania, natłuszczania, wygładzania, pilingowania. Miło jest jednak czasem coś zmienić poza marką oliwy :) 

No więc, balsam w kostce. Trzymam go w miseczce w łazience, zapasowe kostki w lodówce. Jest wygodnie złapać go i się natrzeć, nałożyć na twarz, wetrzeć w dłonie i stopy. Mam wrażenie, że albo podkreśla opaleniznę, albo lekuchno brązuje. 


Wczoraj zrobiłam sobie nowy z dodatkiem oleju kokosowego i oliwy, na bazie masła kakaowego. Pachnę jak ciastko. ;) 

Dodatek kawy to średnio dobry pomysł, kruszy się. 


Robi się łatwo. Rozpuszcza się składniki w kąpieli wodnej i przelewa do foremek. Tyle :) 




środa, 7 sierpnia 2013

Wczoraj

Usłyszałam w słuchawce telefonu, że zyskaliśmy nową rodzinę. Taką do końca życia i całkiem na poważnie.

Z forumowej znajomości do bliskiej rodziny. 

Jestem szczęściarą :) 

Śmy. My. Jesteśmy. 


Takie sprawy działają w dwie strony.

 Na poważnie. Do końca. 


:) 





poniedziałek, 20 maja 2013

wiosenne wspomnienie z zimy


Sałatka, która miała poudawać, że jest wiosna gdy u nas jej nie było a w Polsce to i owszem.

Teraz u nas od miesiąca jest kalendarzowe lato, a drzewa właśnie zaczynają puszczać pąki listków :)

W sałatce była mieszanka sałat (rukola...), mango, winogrona, płatki marchewki, zielona pietruszka i dressing z miodu, octu jabłkowego, czosnku, imbiru, soli i pieprzu :) a no i feta.

smacznego 




a to ekipa nasza :)



niedziela, 24 lutego 2013

głupota


Jak jest się w domu, z grypą, to zamiast zrobić wszystko to na co nie miało się wcześniej czasu (odpisać na maile; nadrobić książkowe zaległości; napisać na blogu o książkach, filmach. i o tym o czym miało się napisac...), robi się coś bardzo głupiego. Na przykład ogląda się 40 odcinków "Rezydencji". 
Szczęśliwie grypa nie trwa wiecznie ;)

środa, 13 lutego 2013

Środek tygodnia

Jako, że jest środek tygodnia. Do weekendu daleko, a poza tym będzie on pracujący więc wspominam miniony. 
Rozpoczął się dziwnym piątkiem. Rzeczy mało fajne działy się w mojej i NW pracy, na drodze, w domu... Wieczór okazał się przeciwwagą dla dnia. 
Udaliśmy się do stolicy. Ukulturalniać się a raczej lekko dokształcać. 
Muzeum Narodowe zrobiło niespodziankę dla Polonii i w związku z Nocą Muzeów zorganizowało oprowadzanie po swych włościach z polską przewodniczką. Przybyło nas dużo więcej niż się spodziewano. Pani przewodniczka bardzo się starała, momentami nawet traciła głos. 
Między innymi opowiedziała historię Agnes Magnúsdóttir, ostatniej, w Islandii, osoby skazanej na śmierć i straconej. 
"Agnes Magnúsdóttir, która razem z niejakim Friðrikiem Sigurðssonem została ścięta 12 stycznia 1830 roku w Vatnsdalshólar w okręgu Húnavatnssýsla. (łeb ucinać - ładnie to po islandzku brzmi - hálshöggva) - karę tę wymierzono za zabójstwo Nathana Ketilssona z Illugastaðir i Pétura Jónssona z Geitaskarð. (Warto dodać, że egzekucja ta była ostatnią, jakiej dokonano w Islandii. W jej miejscu stoi dziś kamień upamiętniający tamto tragiczne zdarzenie. I zachowały się narzędzia straszliwe, przy użyciu których te dwie osoby wyprawiono na tamten świat)." - fragment z bloga Kiljan Halladorson.

Wiele już razy tu byliśmy. I mimo, że gdy zwiedza się samemu, bez grupy, to ogląda się dokładniej, wolniej  to jednak z panią przewodniczką było jakoś pełniej. Wskazała nam te rzeczy, na które nigdy nie patrzyliśmy. Albo były tak niepozorne, że zdawały się nie być ważnymi, albo w ogóle nie rzucały nam się w oczy. 



Potem pojechaliśmy na poszukiwanie Muzeum Penisów, które zostało przeniesione z północy do Reykjaviku. Nie znaleźliśmy. Cieszy mnie to :)

Sobota, cudnie leniwy poranek, który trwał aż do 14tej. ;) 
Śniadanie w łóżku, jedne oko na książce drugie na ścianie. 
Od kwietnia zeszłego roku kocham naszą ścianę w sypialni. Miłością darzę ją jednostronną, ale mi to nie przeszkadza. Kochanie to polega na tym, że się w tę ścianę wgapiam. A wgapiam się bo takie coś co wisi nad moją głową i leciutko buczy, rzuca na tę ścianę obraz. I tym sposobem, nie mając telewizora, mam w sypialni własne kino. Od jakiegoś czasu jesteśmy w bondowym ciągu i oglądamy wszystkie Bondy od początku. 
Książka, która chwilowo podkrada ścianie moją atencję, to "Nasz mały PRL". Na początku jakoś się wgryźć nie mogłam a teraz już leceeeę. 
O 14tej nastąpiło gwałtowne zerwanie się z łoża i pęd ku zrobieniu się na ludzia. Jak już jako tako się udało, to samotnie udałam się ukulturalniać sztuką chyba wyższą. Nie chyba. Zdecydowanie wyższą. 
Był to koncert jednej z moich klientek. Zdaje mi się, że ten koncert był równoznaczny z egzaminem końcowym. Nie mam pewności.
Spóźniłam się oczywiście. Pod drzwiami odczekałam aż skończyła jeden utwór, w przerwie przed kolejnym dostrzegł mnie mąż Jeleny i zaprosił na salę. Wszystkie miejsca zajęte oprócz pierwszego rzędu. Siadłam więc jak gwiazda :) Było to genialnym posunięciem. Każdy mógł zobaczyć jak ta Polka z kwiaciarni siedzi na występie i ryczy. Jelena kilka razy zerknęła, ale moje wycie chyba ją rozpraszało i utkwiła swój wzrok gdzieś w końcowych rzędach. Byłam kompletnie wgnieciona w krzesło. Nie wpadło mi nawet do głowy uwiecznić na zdjęciu śpiewającej Jeleny. Gapiłam się na artystkę, na kompozycję kwiatową, którą robiłam na ten koncert. Cieszyłam się, że posłuchałam instynktu i użyłam różowych i białych kwiatów, które złamałam fioletem zatrwianem. Jelena miała różową suknię! A dyrektor szkoły muzycznej jak zamawiał kwiaty, to mówił że jakiekolwiek mogą być ;)
No i wyłam. 
Jelena jest sopranistką. A ja nie spodziewałam się, że tego typu wykonanie i muzyka mogą zrobić ze mnie kompletną histeryczkę. Smarkać nie mogłam bo bym przeszkadzała, siorbać nosem też nie, z tych samych powodów. Siedziałam więc z teatralnie przytkniętą do nosa chusteczką i wyglądałam jak Rudolf. Robienie się na ludzia poszło fpistu. 
Jelena jest ciekawą postacią. Urodzona w Rosji, wychowana w Niemczech. Mieszka w Islandii, ma męża Islandczyka, pracuje w przedszkolu a głos ma jak z nieba. 
Takie zdjęcie znalazłam w necie. 


Jelena śpiewała utwory Handla, Ingolfssona, Wolfa, Schuberta, Mozarta....
Nigdy nie sądziłam, że mogą mnie wzruszyć. Ciekawe czy to kwestia wieku, czy żywej muzyki, czy tego, że bardziej przeżywałam bo znam śpiewaczkę, czy też ona naprawdę ma anielski głos.

Po koncercie szybko się ulotniłam, po drodze błyskawicznie ściskając Jelenę.
W samochodzie puściły hamulce i dałam prywatny koncert i arię. :)
Czy jestem bardzo nienormalna?

Dla równowagi, sobotni wieczór nie odbył się przy dźwiękach  muzyki poważnej.
W Reykjaviku odbywały się brazylijskie "ostatki". Brazylijska znajoma nas zaprosiła.
Impreza była zorganizowana przez Stowarzyszenie Brazylijskie w Islandii. 
Było jedzenie, Brazylijki, tańce, Brazylijki, capoeira, występy, Brazylijczycy, tańce, piwo, Brazylijki, tańce, tańczące Brazylijki, desery brazylijskie, występy Brazylijek, były też Brazylijki i my też byliśmy i umówmy się... tańczyliśmy. No ale my jesteśmy Europejczycy, więc można nam wybaczyć ten nietakt w obliczu Brazylijek! 
Pięknie było. Piękne te panie z Brazylii ;) Nikogo nie znaliśmy oprócz jednej osoby a po godzinie, mimo tego, że z nikim nie rozmawialiśmy,  czuliśmy się jakbyśmy wszystkich znali. Wytańczyłam się za wszystkie czasy a powszechnie znany jako nietańczący NieWiking tańczył stale z trwałym uśmiechem na twarzy. Hmmmm. ;)

Drogę do domu przespałam, pół niedzieli znowu w łóżku. Ściana, książka, śniadanie. 



W okolicach 16tej zrobiło nam się żal czarno białego stwora i udaliśmy się na pierwszą w tym roku wycieczkę rowerową. Padał desz, było szaro i chłodno ale za to w oddali było widać góry. Czarno białe szalało, a mnie do dziś boli odwłok. Nic to, pięknie było!

Na zakończenie weekendu zapodaliśmy sobie rozrywkę filmową. Wbiło mnie znowu. Rzadko nie przysypiam na filmach. Tym razem, nawet po filmie, mimo później pory, spać mi się nie chciało. 





Fajny weekend :)








środa, 2 stycznia 2013

Jest już 13 rok :)

Przyszedł z hukiem. Takim głośnym, że Rino bidul z własnej woli do wanny właził.

Rok zaczął się dość pracowicie i taki stan potrwa do 13 stycznia.
Z nowym rokiem na nasz stół wjechała gęś, którą NieWiking własnoręcznie w sklepie wybrał a potem przyprawił, upiekł i podał był. :) Nie doczekała się zdjęcia, a to co z niej zostało nie nadaje się do publikacji. Pomysł na gęś przyszedł do NieWikinga z Trójki. Więc gęś jest (była) trójkowa. Piekła się przez sześć godzin w rytm trójkowego Topu Wszechczasów. Skonsumowana została przy dzwiękach zdziwienia i czasem zawodu nad TOPem, całe szczęście utwór który zajął pierwsze miejsce godzien był gęsi. Wiele innych też było :)

W Islandii wybieramy polonijny top muzyki islandzkiej. Poczytać można tu a odsłuchać i głosować tu.
O swoim wybrańcu powiem później.




Wszyscy wokół postanawiają coś. A ja nie wiem. Postanawiać czy nie. Pomyślę :)


Pięknej trzynastki Wam życzę!