niedziela, 31 października 2010

no to fruuu

śmigam obejrzeć zaduszkową jesień w mniej północnej części europy :)

niedziela, 24 października 2010

reklama, reklama

i nie jest to pranie mózgu z rana :)

Chciałam polecić książkę pewnej mej forumowej koleżanki, która nazywa się Ania Staszewska a jej książka, świeżo wydana, nosi tytuł "Każdy by się chciał powiesić".
Niestety książki jeszcze nie czytałam, bo naprawdę jest ona gorąca jak świeża bułeczka i zakupię ją będąc w Polsce. Żeby jednak nie było, że reklamuję kota w worku. Bo nie. Bo autorkę znam z jej opowiadań pisanych na pewnym forum. Opowiadania były świetne, pełne humoru i genialnego dystansu autorki do samej siebie, błyskotliwych dialogów przyprawiających o ból mięśni brzucha.
A tak Ania, w swojej nowej książce, pisze o rosole:

"Mam znajomą, której dziecko chodzi razem z moim synem do szkoły. Jakoś tak się dziwnie składa, że codziennie wracając ze szkoły, ze swoim synkiem, zagląda do mnie i już od progu krzyczy:
- Cześć! To ja, Kasia. Wpadłam tylko na chwilę. Mogę zostawić Krzysia? Lecę tylko na ryneczek, po zakupy.
Ja oczywiście się zgadzam, bo i co mam jej powiedzieć? Wiadomo przecież, jaki jest rytuał. Jak dziecko po sześciu czy siedmiu godzinach wraca ze szkoły, to jeszcze z tornistrem na plecach, krzyczy „jeść”. Ja o tym wiem i, umówmy się, no każdy powinien o tym wiedzieć. Ale nie Kasia. Skądże? Przecież jej Ksysio, to niejadek straszny, on to tylko chipsy by jadł i nic więcej. Ta, jasne!
- Cześć! To ja, Kasia. Wpadłam tylko na chwilę. Mogę zostawić Krzysia? Lecę tylko na ryneczek, po zakupy.
- Tak, oczywiście – zanim odpowiedziałam, już jej nie było.
Tylko, że dzisiaj był problem, bo ja przed chwilą wróciłam i nie zdążyłam ugotować obiadu, miałam wczorajszy rosołek, który miałam w planach podgrzać. Zupki było mało, miała wystarczyć dla małego.
Ale wiadomo trzeba nakarmić niejadka Krzysia, tylko czym? Nałożyłam makaron na dwa talerze i patrzyłam na rosół myśląc, jak go podzielić. No, nie da się. Wzięłam kostkę rosołową, której nigdy, przenigdy nie używam i nawet nie wiem, skąd miałam ją w domu. Rozpuściłam kostkę w szklance z wodą i wlałam do talerza Krzysia, ładnie przybierając marchewką z rosołku. Chłopcy usiedli dyskutując żwawo.
Nagle usłyszałam maleńki fragmencik:
- Ale wy tu, słone zupy macie. (Krzyś)
- Nie, coś ty? Pyszne, wcale nie słone – tłumaczyło z lekka oburzone, moje dziecko.
- Co ty gadasz? Ja nie mogę, to jest za słone.
- Jedz, nie można marnować jedzenia.
- Nie, bo mi się pić chce.
O, cholera! Złapałam opakowanie po kostce rosołowej i czytam. A tam jak wół „Kostkę rozpuścić w pół litra gorącej wody”. No, tak a ja dzieciakowi rozpuściłam w połowie szklanki! Poszłam szybko do dzieci i pytam:
- Zjedliście?
- Tak mamusiu. Ale wiesz, Ksysio mówi, że za słona i zostawił. Ale on się nie zna, bo jego mama wcale nie gotuje.
- Tak, Krzysiu? Za słona? – zapytałam.
- Tak, słona jak… sól. I ja nie mogę.
Złapałam talerze i wyniosłam do kuchni, żeby nie daj Boże Kasia po powrocie nie chciała dokończyć, albo spróbować, czemu Ksysio zostawił. Niepotrzebnie się martwiłam, bo jak tylko pojawiła się w kuchni, Ksysio krzyknął:
- Mamo, już mi nie każ więcej tu jeść, bo oni mają strasznie słone zupy!
Mina Kasienki bezcenna!"


A tak wygląda książka:

sobota, 9 października 2010

pięknie jest :)

Wolna sobota! świeci cudnie słońce. Mogę się ruszać po wczorajszej jedenastogodzinnej pracy w ciągłym biegu (jakby kto myślał, że praca w kwiaciarni jest "letka" to zapraszam w piątek, na wyprzedaż, dzień przed ślubem klientki i z nową koleżanką w pracy) :)

Konto na debecie, dużym. Karty pękają. Jednak jedziemy do Reykjaviku, jest tak cudnie, że ciągnie mnie do miasta większego niż te nasze bezdrzewne 15sto tysięczne. Pójdziemy do parku :)
Zakupię zapięcia broszkowe.... a wieczorem będę dziergać.

Słońce jest najlepszym antydepresantem na świecie.
I rude jedzące wędzonego "łosia".
:):):)


dobrej soboty!

wtorek, 5 października 2010

twórczo :)

mój twórczy blog już jest :)
Po kilku miesiącach podejść jest.

tu jest :)


zapraszam :)
 jakoś tak samej siebie nie umiem zareklamować hih

poniedziałek, 4 października 2010

ot tak sobie :)


wiosenne wspomnienie z Polski.
Tęskno mi jakoś bardziej niż zazwyczaj.
:)





Letnie wspomnienie z mojego balkonu.
Rude na starej wycieraczce, która została zastąpiona nową, niefilcującą kociego futra. Odnalazł starą na balkonie i olał nową z kokosa. W związku z tym ma całą dupę pofilcowaną.
:)



Pierwsza w tym sezonie wypatrzona zorza. Tenże sam balkon 
:)