sobota, 24 grudnia 2011

Cieszmy się

czasem nam danym :)

Wesołych Świąt!

niedziela, 23 października 2011

inspired by Iceland

 Zapraszam na wycieczkę po Islandii :)
"Ulotki reklamowe" z przymróżeniem oka znajdują się poniżej. Z lekkim przymrużeniem.











:):):)




Przymróżenie oka jest naprawdę lekkie 
:)

piątek, 21 października 2011

Mydło wszystko umyje






Nie przypuszczałam, że kiedyś jeszcze zachwycę się mydłem. Mydłami. 
Dawno już mydła w kostce porzuciłam na rzecz tych w płynie i żeli pod prysznic. Owszem filcowałam mydła. Nie myślałam jednak,  że wrócę do mydła jako do środka do mycia ciała i nawet twarzy. A jednak. :)

Pewna Magda, poznana dawno na forum kulinarnym, zaskoczyła mnie wizytą jako pani z "mydlanej piekarni". Zachwyciła mnie swym blogiem, mydłami, ich opisami i zdjęciami. Zapragnęłam mieć choć jedno takie jej dzieło. Szybko umówiłyśmy się na wymianę i tak dostałam pięknie krojone,  pachnące i zadziwiające formą mydła.

Pierwsze na tepetę poszło kastylijskie, bo gdy czytałam bloga to wiedziałam, że to mydło chcę spróbować na pewno.  
Okazało się, że dobrze je sobie wyobrażałam. Delikatnie pachnie czystym mydłem, przyjemnie się pieni, nie jest nachalne. Jest takie czyste, to jedyne co przychodzi mi do głowy gdy o nim myślę. Mam sporą przyjemność z używania go.

mydło kastyliskie


Aktualnie mam trzy mydła w akcji, jako że nie dałam rady poprzestać na kastylijskim. Postanowiłam zmydlić kolejne. 
I tak zmydlam malinowe z glinką i kawowe z prawdziwą kawą. 
Malinowe pachnie pięknie, nie za mocno. Leży sobi na umywalce i daje wrażenie luksusu, bo nie dość że jest śliczne to jeszcze zaskakujące w użyciu. Pieni się zupełnie inaczej niż kastylijskie, inaczej niż jakiekolwiek inne. Można się zamydlić na amen, zapominając się. Pod wpływem ciepłej wody uwalnia się zapach, ma się wrażenie posługiwania się kremem w kostce a nie mydłem i po trzecie zachwycające jest  połączenie  zapachu i tej kremowości. Mydło luksusowe i basta. Bardzo mnie ciekawi jak powstały te kuleczki, które sobie na nim siedzą. Kolory pięknie się układają, tworząc wzorek kojarzący mi się z islandzkimi, gorącymi źródłami.

malinowe mydło
Kawowe, pachnie tak chciałam żeby pachniało. Naturalnie. Bez perfum, tylko mydło z kawą. Wygląda jak prawdziwa kawa latte. Pieni się przyjemnie i doskonale się sprawdza jako masażysta antycellulitowy. Nie bardzo daje radę z myciem całego ciała, ze względu na dość mocno podrapującą kawę. Świetnie działa jako relaksator do stóp bo pracy. Siadam sobie na wannie i nacieram stopy robiąc im kawowy masaż. Masowanie miejsc cellulitowych trzeba robić z wyczuciem coby się nie zniechęcić tym drapankiem. NieWIking mi to mydło podkrada. :)

mydło kawowe







Kolejne mydła to cudnie pachnący malinowy lód, który czeka na okazję. Może zostanie podarowany jako deser, choć kusi mnie by samej się nim zająć. :)

Malinowy lód

I ostatnie mydło to miodowe. Bardzo ciekawie wygląda, fajny kolor i ma wtopiony kawałek plastra miodu. Jeszcze nie wypróbowane, ale szkoda że tak mocno pachnie perfumą, a nie samym miodem i miodowym plastrem. To mydło zamieszkało w szafie, i tam może pachnąć do woli. 
Gdy zmydle mydło kawowe, to miodowe pójdzie w ruch. I już się martwię, że malinowe zaraz nam wyjdzie :)
mydło miodowe





Te małe cuda zrobiła Maddalena z Soap Bakery. Widziałam, że pojawiły się tam kolejne ciekawostki, np różane babeczki do kąpieli. Mniam










 Na koniec jeszcze ulubione, malinowe. ulubione zaraz po kastylisjkim :)


Dziękuję Ci SoapBakary :)
prawie jak essidżonson wyszło ;)



piątek, 30 września 2011

Rino vel Gałgan

Rino: doprowadza do białej gorączki, rozbraja, wyrywa ramiona z barków, myje nam uszy, wybrzydza przy jedzeniu, śpi pod łóżkiem, kocha swojego kota, jest rozwydrzakiem (wpływ babci ;) ), jest powodem częstych spięć, jest powodem do współnego się zaśmiewania, jest Paskudą i Gałganem, Siuśkiem, Kudłaczem, Wariatem, Bezmózgiem, Pierdołą. Zawładnął sercami. Czterema. Moim, NieWikinga, Rudego i Teściowej czyli babci. :)






Rino z siostrą i wujkiem w czerwcu tego roku





 A tu już współczesny Rino z połowy września :)




czwartek, 29 września 2011

Tortano


Na kolację dla ludzi, zrobiłam tortano. Podpowiedziała mi agik, podsyłając link do bloga kulinarnego. 
Cały dzień spędziłam przeglądając go i torturując swoje soki trawienne. 
Moje tortano powstało na bazie przepisu z tego o bloga. W mojej wersji receptura jest trochę zmieniona, jako że nie mam dostępu do takich rodzajów mąki jak w orginale i nadzienie też zrobiłam z tego co miałam.
Wyszło pięknie i smacznie, do tego sos zalewka i tortano się ulotniło :)






CIASTO
7 gsuszonych drożdży
300 ml ciepłej wody
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka miodu
1 1/2 łyżki soli morskiej 
450 g mąki pszennej (w moim wypadku islandzkiej)

Wszystkie składniki zmiksować i zostawić do wyrośnięcia na około 40 min. Tak by ciasto podwoiło objętość.
Wyrośnięte ciasto wyłożyć na blachę z papierem do pieczenie podsypanym mąką.
Rozciągnąć (rozwalkować) ciasto w prostokąt tak by miało około cm grubości.
Na ciasto wyłożyć nadzienie, zawinąć jak roladę i zrobić czary mary zakręcając kółko :)
Zostawić do wyrośnięcia na około 30  min. Piec 35 min, wstawiając do piekarnika nagrzanego do 250 stopni, i zaraz zmniejszając temperaturę do 200 stopni.
Studzić na kratce.

NADZIENIE moje

Pokrojony bakłażan podsmażony na maśle z dużą ilością czosnku dodanego pod sam koniec.
Bakłażan wcześniej posolony wytarty z wilgoci jaka się wytworzyla pod wpływem soli.
Ser feta, ser żółty tarty, pomidory suszone pokrojone w paski, oliwki.
Ilości były na oko. :)


Polecam zajrzeć na bloga Lo bo ona podała mnóstwo pomysłów na nadzienie i dokładne proporcje plus piękne zdjęcia. :)



poniedziałek, 12 września 2011

Jakiś czas temu...

 .... dostałam wyróżnienie :)
Od Agik dostałam, tej o Agik :) Dziękuję :)




Zasady są takie, że po otrzymaniu takiej nagrody należy za nią podziękować, pochwalić się od kogo się ją otrzymało, zalinkować, rozdać dalej 16 blogerom i poinformować ich o tym w komentarzu, napisać o sobie 7 rzeczy.
Moja lista będzie krótsza, jako że wiele blogów już otrzymało tę nagrodę a przede wszystkim lubię bardzo wszystkie, które mam zalinkowane.
A moja krótka lista to:)
perfekcyjna  Ola Smith
inspirująca Lula Lu
naleśnikowy Bareya

Siedem rzeczy o mnie, które w tej chwili przychodzą mi do głowy a za dzień lub miesiąc może już nie przyszłyby jako pierwsze to:
-lubię jeść
-lubię wszystkie pory roku
-jestem nerwus
-kocham życie
-nie cierpię głupoty i chamstwa, a jak idą w parze to para uszami mi idzie :)
-jestem złośliwcem
-jestem leniuchem

niedziela, 11 września 2011

Wspomnienie

z wyjazdu



w Norwegii to jest :)

wtorek, 3 maja 2011

Rino Rinuś vel Ziutosław

Stwór, drogą selekcji wybrał sobie naimię. Naimię to jest Rino. Wymawialne dla tubylców.

A oto naoczne dowody na to że łobuzem Rino jest:






Niestety Rudy, za każdym razem jak widzi Rinuśka to się dziwi że on jeszcze tu jest. Nie chce Paszczak jeść, trzeba go przekupywać podstępami, które niestety nie są wystarczające bo nam kociak trochę chudnie. Mam nadzieję, że się przyzwyczai.
A teraz śmigamy do wielkiego miasta z małym stworem, w poszukiwaniu drapaka dla Rudego co by miał gdzie wiać przed oprawcą.

niedziela, 1 maja 2011

łof łof

Jest już w domu nowy Domownik :)
Miał być dopiero 10 maja ale mama wypięła kuper na swe potomstwo i można Go było odebrać już wczoraj. Uprzedzano nas, że Stwór będzie płakał i płakał a ten Potworek tylko je sika, kota gania, "kupa", śpi, gryzie, sika, gryzie, gania kota, sika, "kupa", śpi, kota gania.... Płaczu zero. Czyżby był nieczułym Islandczykiem? ;)
W nocy spał od 1 do 6 rano bez przerwy, potem zażyczył sobie jeść pić i to co powyższe, po czym powrócił w objęcia psiego boga snów na kolejne cztery godziny.










Tak, tak wygląda pierwszy maja w Islandii, ale i tak jest lepiej niż w ostatni dzień kwietnia kiedy to napadał śnieg. :)

Mamy problem z imieniem dla Psiaka. Z domu wyniósł imię Hringur co oznacza pierścień. Hringur to jednak za twardo dla nas, natomiast żadna odmiana tego imienia w innych języka nie przypadła nam do gustu. Imię musi być uniwersalne czyli polskie Miśki odpadają. Moja mama odrobiła zadanie domowe i zaproponowała listę propozycji pochodzących od kombinacji naszych imion, ale jakoś jeszcze nie możemy się zdecydować. Jakieś pomysły ?? :)

sobota, 23 kwietnia 2011

Páska

czyli Wielkanoc po tutejszemu, którą obchodzi się inaczej niż u nas. Dni czerwone są w kalendarzu już od czwartku, jedynie dziś jest "normalna" sobota.Nazwy tych świątecznych dni to: Wielki Czwartek – Skrídagur, Wielki Piątek – Föstudagurinn Langi, Wielkanocna Niedziela – Páskadagur, Poniedziałek Wielkanocny – Annar í Páskum. Islandzka Wielkanoc opanowana jest przez czekoladowe jajka tutejszej produkcji, które są wypełnione słodyczami. Myśl przewodnia to oczywiście lakris czyli czarne cukierki w różnej postaci, których ja nie darzę uczuciem. Dzieci mają za zadanie odszukać te smakołyki.
tak wyglądają te jaja :)

Nie ma wielkich świąteczny spędów, rodziny spotykają się na kolacji lub obiedzie. Jedzenie nie jest radycyjnie wielkanocne ale odświętne. Religijny aspekt tych Świąt, mimo wolnego Wielkiego Czwartku i Piątku nie jest bardzo ważny i przeżywany.
Nie ma święcenia pokarmów, dzielenia się jajkiem. Jajka kurze wogóle nie wiodą prymu podczas tych Świąt.


tu można zobaczyć (po kliknięciu w obrazek na stronie) jak się robi czekoladowe jajka.
http://icelandreview.com/icelandreview/search/news/Default.asp?ew_0_a_id=273710




Druga rzecz... to psia rzecz. Zakupione psie łoże, psie jedzenie i psie zabawki. Czekamy teraz na dzień X - czyli odbiór psia :)
Hector ma swój dom a my znaleźliśmy inne psiaki domu szukające. My bierzemy jednego a nasza Monika drugiego.
tu są:
http://bland.is/messageboard/messageboard.aspx?advtype=13&advid=23715534">



Po kliknięciu na zdjęcie powiększy się ono i pokaże naszego stwora. Ten co włazi na innych na samym środku :)

Mam nadzieję, że dobrze mu u nas będzie i że Rude może go nie pokocha ale zaakceptuje jako starszy i mądrzejszy Stwór:)





Wesołych i pięknych Świąt! Gleðilega páska!

niedziela, 3 kwietnia 2011

o tego stwora

złożyłam "podanie".
Szuka domu, ma cztery miesiące i jest mieszaniną border collie i owczarka niemieckiego.
Ktoś go nie chce a do mnie on mówi: "Ty no nie rób jaj tylko weź mnie".
No więc zgłosiłam się. Trza było opisać swoją sytuację, opisać zwierzony w posiadaniu, dzieciony jeśli jeśli się ma, stosunek do zwierząt, podać adres i zgodzić się na wizytację kontrolną.
Wszystko podałam i się zgodziłam, nawet prawdę podałam że Rude jest nielegalne, znaczy nie zarejstrowane. Jest zaczipowane i zaszczepione ale nie zameldowane :)

Teraz czekamy na opinię komisji adopcyjnej.


Nie udało mi się skopiować zdjęcia więc linka muszę zapodać.
http://www.dyrahjalp.is/dyrin/hundar/2011/03/27/hector/
Zwierz ma na imię Hector ;)



Odbyliśmy z NW dyskusję o niezbyt dobrym czasie na psa, o kosztach psich, o Rudym, o tym i o tamtym. No i stanęło na tym, że nigdy nie będzie dobrego czasu a rozmowy o psiunie pojawiają się już od kilku lat. Coś mi się zdaje, że jesteśmy rozwydrzeni bezdzietnością ;)

Kciuki sobie trzymam.



dopisek,
ktoś nas ubiegł. Hector ma już dom, gdzieś indziej. Szukam więc dalej, choć te oczy hectorowe tak mi w sercu usiadły

czwartek, 31 marca 2011

Pani Sumińska, antykraft z antynestlem, wizyta taty, praca, kocia miłość, życie :)

Jestem. :)
Eumeni, narzucaj się proszę ile możesz. :)


Właśnie skończyłam czytać "Autobiografię na czterech łapach" Doroty Sumińskiej. Polecam zwierzolubom a jeszcze bardziej tym co są mniej zwierzolubni. Książkę połknęłam w kilka dni, wzruszając się i ucząc. Bardzo mądrą kobietą jest pani Sumińska i pięknie ciepło pisze o swoich Futrach, swojej babci, mamie, wujku, tacie, córce... O osobach ludzkich i zwierzęcych.
Mam w planie zapolowanie na inne pozycje jej autorstwa.
Książkę, przywiózł mi mój tato (od mojej mamy), który był u nas z wizytą, przez tydzień. Jego pierwsze chwile na tej ziemii okazały się średnio miłe bo jako jedyny chyba ze wszystkich pasażerów został "przechwycony" przez celników. Okazało się, że posiadał (na moje zamówienie) niedozwoloną ilość alkoholu, co mnie wprawiło w szokostan bo odkąd latam do Polski to zawsze tyle przywożę w pełni przekonana, że działam zgodnie z prawem. W torbie również znajdowały się kiełbachy, które przechwycono, naklejono znaczek mówiący iż je zabierają. Wpadłam tam jak tygrys i odzyskałam całą kiełbasę, nie oddałabym jej za nic bo specjalnie ją pakowano i oznakowano aby była zgodna z wymogami. Kilogramowo też było tyle ile można, jednak celnikom chyba ślinka pociekła i przejąć ją chcieli. Nie dostali ani grama, zabrałam wszystko. Procenty jednak przepadły wraz z karą pieniążną. I pobyt jak się zaczął tak się potoczył do końca prawie. Mało co się memu Rodzicowi podobało, stresował się chyba bardzo stąpaniem po wyspie, myśmy się też stresowali. Jednak wszystko się kończy, skończyła się też i wizyta i Ojciec mój stąpa już swoimi utartymi ścieżkami po europejskim lądzie.


W sprawie antykraftowej i antynestlowej mózg mi ostro pracuje i próbuję wymyślić jakby tu wyeliminować majonez Winiary z mojej kuchni co byłoby równoznaczne z zaprzestaniem wspierania molocha jakim jest NESTLE. Wszystkich innych produktów z tym lub też KRAFTa znaczkiem mogę unikać bez żalu. Ten majonez jednak to śliska sprawa.
Postanowiłam sobie już jakiś czas temu unikać obu firm, a po obejrzanym niedawno filmie na temat wyzsku rolników w Afryce się utwierdziłam. Rozglądam się za produktami fairtrade oraz pochodzącymi z mniejszych fabryk i wytwórni. Zresztą coraz więcej sami produkujemy. W tym przepyszne piwsko :)

Kocia miłość się ostatnio objawiła nagle i trwała równie krótko co intensywnie. Koteczek przez kilka dni obsiadywał mnie wytrwale, niezależnie od tego czy mi by było wygodnie, czy się wierciłam. Zaprzestał procederu po "puszczeniu pawia". Znaczy się Gałganowi źle było na brzuszku i współczucia mu potrzeba było. Wszystko wróciło do normy, choć w trakcie wizytacji "Dziadka", zaszczyt kopnął NW i miał Futro na kolanch podczas seansu filmowego.
Czyżby kocio się starzało?

Od kilku miesięcy mniej jestem w necie, bardziej w realu. Zaczytuję się.
Już jakiś czas temu chciałam napisać, że preczytałam piękną i wcale wg mnie nie do płaczu książkę: "Oskar i Pani Róża". Smutną bo jednak o śmierci a piękną i optymistyczną bo mówiącą o naszych możliwościach i zdolnościach wykorzystania i cieszenia się z danego czasu. Może bluźnię, bo większość osób płacze nad tą książką, a ja się uśmiechałam.

Rude przyszło i miauczy...mus iść nakarmić
:)

wtorek, 8 lutego 2011

nieśmiało

Jestem, żyję. Mam się nawet dobrze:)
Próbuje wprowadzać w życie, a raczej wyprowadzać z niego stres.
Na dobry początek wyprowadzania tego dziada polecam podglądanie futrzastego melomana ;)