sobota, 24 lipca 2010

o zgnilakach część druga :)

Tym razem o rekinie ze specjalną dedykacją dla osobistego Tuv :)


Hákarl jest rekinem, najczęściej grenlandzkim.  Świeży zawiera szkodliwe kwasy nie można go więc jeść tak od razu. Islandczycy wymyślili na to sposób. Zakopują skubańca na kilka miesięcy poddając go tym samym fermentacji, a potem suszą. W trakcie tej fermentacji trujący kwas moczowy rozkłada się do amoniaku. W związku z tym gotowy rarytas wydaje bardzo mocny jego zapach. Suszenie odbywa się w wiatach, które chronią od słońca jednocześnie umożlwiając swobodny przepływ powietrza.




Niektórzy mówią, że hákarl smakuje jak przedojrzały ser. Wg mnie to nieprawda. Smakuje jak padlina rybna. I jest dla mnie nie jadalny. Mimo, że postąpiłam jak należy czyli popiłam do tego tradycyjną isladzką wódkę brennivin, to i tak biegłam to łazienki szybkim kłusem by pozbyć się tego smaku poprzez dokładne szorowanie zębów:)
Są jednak tacy którym nawet posmakował. I nie mówię o Islandczykach.
Na wypad do Polski wzięliśmy małe pudełeczko rekina i flaszkę brennivina. I każdego częstowaliśmy. Na balkonie lub całkiem na świeżym powietrzu, bo w domu wszystkie kwiatki by chyba zwiędły. Niektórzy przełykali w całości, niektórzy gryźli i pluli, a niektórzy, w tym jedna pani Krysia, dobierali kolejną kosteczkę. :) 
Dla mnie sam brennivin jest wielce szczególny i trudny do przełknięcia. W tłumaczeniu Brennivin, oznacza płonące wino, i często jest nazywany "czarną śmiercią". Czarna etykietka miała odstraszać potencjalnych zainteresowanych, co oczywiście się nie stało. W smaku przypomina bimber lukrecjowo, anyżowo, kminkowy. Mojej mamie smakowało.
Brennivin popija się by złagodzić smak hákarla.











W przeciwieństwie do skaty, hákarl jest podawany częściej niż raz do roku. Można go kupić prawie w każdym markecie, a napewno na rynku rybnym Kolaportid, czynnym tylko w weekendy. 
Brennivin można natomiast nabyć w jedynym słusznym sklepie Vinbudzie. Vinbud to sieć monopolowa, państwowa. Nigdzie, poza vinbudem, nie można kupić alkoholu. Ot taki folkor islandzki. 


A tu filmik o tym jak cudzoziemcy kosztują islandzkiego przysmaku :)






zdjęcia z sieci

8 komentarzy:

tkaitka pisze...

Co kraj..itd.My też mamy swoje flaki,żurki,kiszki gorące.A panierki do ryb aktualnie w domu mam cztery.Nie wiem która lepsza.

Matylda pisze...

przychodziłam tu znów kilka razy:)))
osobisty BARDZO dziękuje :)
no naprawdę fascynują mnie takie rzeczy,jak to można jeść?!?
A i pić niekoniecznie bo widać n filmie że mocno rzuca niektórych , chociaż tam jeden gosć w okularach sobie upodobał wręcz ten napitek , tak mi to wyglądało:)))

pozwoliłam sobie podać ten opis znajomym :)

Stardust pisze...

My tez mamy kilka smierdzieli na stolach, ale to jednak wyglada mi na zupelny hardcore:))

Mijka pisze...

ale smród:))))

powtórzę za Star-hardcore!!!!

miauka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
miauka vel florist pisze...

Tkaitka, nasze żurki i kiszki nie wydają mi się aż tak ekstremalne, choć dla Islandczyków pierogi ruskie są powodem do łez :)
Za panierkami się rozejrzę jak pojedę na rybi market :)

Tuv, nie mam pojęcia jak to można jeść. Ja nie umiem. Pić brennivina też nie mogę, ale ja nie cierpię wszystkiego co ma lukrecję. O lukrecji coś wie Bareya a szczególnie najlepsza z żon :)
Mojej mamie brennivin smakuje, mój mąż też mówi że da się pić.
Postaram się dopisać jeszcze kilka jedzeniowych ciekawostek. Jednak największy, jak mówi Star, hardcore już chyba opisałam.

Star, no my mamy ruskie pierogi, czerninę, flaki...ale te dwa ostatnie mają tu swoje odpowiedniki. Jest też kiszone mięso....
I to też jest niezły smród.

Mijko no tak :) ale ja mam problem nawet z grilowaną baraniną. Jak sąsiedzi grulują to ja zamykam okna. A podobno to najlepsze mięso i najzdrowsze.

Beata pisze...

nie wzięłabym do ust, ale, ale, Miauka, co złego jest w ruskich pierogach? nadzienie z kartofli, twarogu i cebuli, nie smierdzące przecież?

miauka vel florist pisze...

ano Beato, o to jest pytanie!
Miałam chęć na pierogi ruskie. Nie chciało mi się jednak ich lepić, więc zrobiłam farsz i wpakowałam go do naleśników. Wzięłam do pracy, coby poczęstować koleżankę, która ze mną pracuje. Wzięła jednego zawijańca, wgryzła się w niego, trzymając go oburącz i zastygła. Patrzyła na mnie oczyma, w których pojawiły się łzy. Krzyknęłam: "pluj", bo mi się jej żal zrobiło i przypomniałam sobie jak mnie to mój własnościowy mąż częstował cuekireczkami islandzkimi. Wypluła i udawała, że nie było takie złe ale, ale..... no przeca widziałam że mało brakowało i oprócz naleśnika to jeszcze by pożegnała śniadanie. Mówiła, że to dziwne połączenie, ser i cebula.... :)