piątek, 6 lutego 2009

pol swini...

...czyli wstretne uogolnianie o tubylcach.



Rzecz bedzie o maszynce do miesa ale generalne przeslanie mam nadzieje wyjawi sie dalej.

We wtorek udalismy sie z NieWikingiem do Odleglego od nas o jakies niecale 40km Hafnafiordur, w ktorym znajduje sie jeden z niewielu na Islandii sklepow AGD. Sklep zwie sie MAX. Pojechalismy z powodu rzekomej wyprzedazy tamze jak i zapotrzebowania na maszynka do mielenia miesa. Znalezlismy na polce dwie maszynki tej samej firmy, jedna lepsza od drugiej ale w tej samej cenie plus wyprzedaz (hiihi) 20 procent, plus jako, ze ostatnie na polce sa to jeszcze dodatkowy rabat za brak pudla. Na polce panowalo maksymalne burdello bum bum, czesci do maszynek byly uroczo wymieszane. Na tej co mysmy chcieli zamontowana byla dodatkowa kocowka do robienia makaronow roznistych. Po odczekaniu przy regale okolo 20 minut rzucilam sie na farfoclowatego pracownika sklepu, ktory mniej wiecej tak samo dlugo lazil po sklepie z telefonem przy uchu, eksponujac swoj chod becwala. Podeszlam do niego krokiem wskazujacym na wkurw gigant i glosno powiedzialam, ze czekam na jego pomoc. A on na to zrobil "szzzzz" i palcem wskazal na telefon. Wykrecil sie na swojej paskudnej piecie i poszedl. Mnie zatkalo i zatrzeslo. Po kolejnych 10 min zaatakowalam innego pracownika, ktory w przeciwienstwie do kolegi obslugiwal, znaczy pracowal. Pan sie zdziwil, bo byl przekonany, ze jego kolega kurdupel wisi na telefonie z naszego powodu czegos sie dla na dwoiadujac. Wyjasnilam, ze kolega nawet nie wie co chcemy. Poszedl za farfoclem i stal tak samo oglupialy na znaki farfoclowatego, ze przeciez jest zajety bo konwersuje przez telefon. Postal tak przed kolega jakies 5 min az wskazal palcem na nas. Farfocel podszedl wciaz gadajac do telefonu, i pytajacym wzrokiem zadal nieme pytanie "o co chodzi?". No myslalam, ze rozwale palanta. Zakonczyl rozmowe zdankiem "no to do zobaczenia z Wami", co wskazuje ze rozmowa raczej nie sluzbowa byla, tyle z islandzkiego rozumiem. W koncu byl gotow zajac sie maszynka, ktora zapewnial jest cala i fajna ale sie okazalo, ze nie ma nozy do niej. Potem probowal przystawke do pasty rozebrac na kawalki i silowal sie zawziecie, zapewniajac jednoczesnie, ze to komplet jest. Upewnilam sie jeszcze czy ta przystawka do makaronu jest dolaczona jest napewno. Byla.
Pojechalismy do domu sprawdzic w necie dostepnosc nozy, bo pan nie mial zielonego pojecia. Okazalo, ze nie sa dostepne. Jednak na jednym ze zdjec tejze maszyny dopatrzylismy sie mozliwego schowka, w ktorym moglby siedziec nozyk.
Na drugi dzien wiec wrocilsmy. Nozyka nie bylo. Byla inna obsluga, ktora na nasza prosbe telefonicznie sprawdzila w konkurencyjnym sklepie jak i w serwisie czy sa nozyki. NIe bylo. Pojechalismy wiec szukac innej machiny. Nigdzie nic nie bylo. Nawet recznych. Wszedzie natomiast byly nakladki na KA. No normalnie jakas inawzja Kitchen Aidow. W koncu zupelnie niechcacy znalezlismy drugi sklep MAX, o ktorym nie wiedzielismy, ze istnieje. Okazalo sie, ze to nowo otwarta filia. WIec razem z nowym wkurwem wstapila we mnie nadzieja na maszynke.
Nadzieja wygrala z wkurwem na durna obsluge, ktora to mogla sie skontaktowac z filia... oto stala maszyneria na polce....ostatnia. I bez nastwki na makaron. Zaczelam wiec mlodemu pracownikowi obslugi tlumaczyc sytuacje, ze w macierzystym MAXie stoi ten sam Kenwood w tej samej cenie ale bez noza, za to z nastawka na makaron. Zapytalam czy da sie jakos to zaltwic... stad dostane noz a kupimy tamta. Chlopak zadzwonil i do rozmowcy z macierzystego maxa mowi, ze ma tu klientow Polverjar i jest taka a taka sprawa. Jak zakonczyl rozmowe to podeszlam do niego i zapytalam co do licha robi mu za roznice czy my Polacy czy nie.... W miedzyczasie NieWiking chodzil miedzy regalami rozgladajac sie za innymi ustrojstwami. Podszedl w koncu z wielce zaniepokojona mina, z gestem majacym na celu wyprowadzic wzburzona malzonke ze sklepu....Biedny byl lekko przejety bo zonka po polsku nawijala do regalu. Jak sie okazalo to chlopak po moim pytaniu o to roznice miedzy klientem Polakiem a tubylcem, powiedzial....."bo ja tez z Polski". Maz myslal, ze ja w stan niezrownowazenia psychicznego wpadlam z powodu maszyny do miesa. hihihi
PO wielu tlumaczeniach, starajac sie uzywac prostych slow bo chlopak od dziecka tu jest i bez kontaktu z polskim, doszlismy do porozumienia, ze u niego placimy za maszyne a on nam daje nozyk, a po maszyne bez nozyka jedziemy do macierzystego sklepu. Tamci mieli przygotowac sprzet. Pojechalismy zadowoleni, ze w koncu udalo sie. Wchodzimy do sklepu na jakies 19 min przed zamnknieciem. Mignal mi gdzies przed oczami farfocel ale podszedl do nas ten to sie wydawal bardziej rozgarniety. Maszyna jak stala tak stoi. BUrdel w czesciach, nic nie skompletowane. Pan sprzedawca stanal z reklamowkami i czeka az sami sobie zapakujemy. No dobra pakujemy. Ja jednak co chwila pytam o czesci bo nie chce zabrac ani za duzo ani za malo. W koncu cos mu sie nie spodobalo w kolorach czesci i poszedl spradzac, co mu zajelo 10 min. Okazalo sie, ze nastawka na makaron kosztuje prawie drugie tyle co sama maszyna. Mowie mu, ze sprzet stoi tu nie w komplecie, ze sami zalatwilismy sobie noz, i ze farfocel zapewnial ze to komplet. Mowie, ze my tu dwa razy jezdzilismy... A on na to z mina rozwydrzonego bahora: "ale wszyscy ida juz do domu!". On ma w dupie to, ze sami skompletowalismy maszyne, ze jezdzilismy.... on chce isc do domu i juz. Poprosilam o zwrot pieniedzy. Obrazonym glosem krzyknal do kasjera, ktory juz kase robil, ze ma nam na karte oddac mamonke.
Pan kasjer tez bardzo chcial isc do domu. Tak bardzo, ze zle rachunek odczytal i zamiast 16 tys oddal 20.
A ja juz juz mialam powiedziec, ze sie pomylil....ale sie ugryzlam.

Wczoraj wiec udalo nam sie pozyczyc maszynke reczna, a cale to zamieszanie z tego, ze my pol swinki czekalo na obrobke.


Rozpisalam sie dokladnoscia mikroskopowa ale musialam. Raz, ze musialam wkurwa wyrzucic a dwa, ta historyjka to jest juz chyba stodwudzietaczwarta, jaka nam sie przytrafila w tej przepieknej krainie. Wiem, ze uogolniam, jednakTubylcy sa tak rozkapryszeni, leniwi i niekompetentni,ze nawet praktyki relaksujace nie pomagaja.
Niedawno pani w sklepie spozywczym wielkiego grejfruta uznala za cytryne... no skarpetki spadaja. ONi wszystkie te swoje wpadki, niedociagniecia, pomylki robia z mina najwiekszych na swiecie znawcow.
Zwracanie uwagi a nie daj Boze podniesienie glosu jest odbierane jak zbicie pieska. Logika dzialania i myslenia jest tak odmienna, ze czasem czuje sie jak na ksiezycu.


ksiezycowo i kielbasiano ja :)

2 komentarze:

Neskavka pisze...

Fakt pomyłki przy oddawaniu pieniędzy jest dla mnie dowodem, że istnieje sprawiedliwość.
Ja bym tam chyba nie umiała żyć!
Ale miałam kiedyś taką przygodę w sklepie MUZYCZNYM czyli specjalistycznym we Wrocławiu. Płyt od groma.Podchodzę do panienki i grzecznie pytam:czy dostanę płytę DALIDY?
A ona na to,że nie, nie mają płyty TAKIEGO ZESPOŁU!!! No szok!
A przy kupowaniu jajek w innym sklepie panienka mi naliczała za opakowanie 10 jajek w ten sposób:
10 razy cena z opakowania 10 jajek czyli za 100 sztuk hehe.I nie wiedziała o co mi chodzi... Jak rozdarłam japę to właściciel przyleciał i panienkę won z pracy.
Zołza jestem nie ?

Stardust pisze...

No tos sie nabiegala za ta maszynka..ja po kilku modelach elektrycznych, ktore sie zapychaly byle zyleczka wielkosci nitki sprawilam sobie normalna maszynke na korbe. Bardzo rzadko ja uzywam, ale jak trzeba to stawiam przy niej Wspanialego, On cierpliwy jest to moze krecic.