sobota, 22 sierpnia 2009

manko?

Motel z restauracją nad jednym z jezior w województwie zachodniopomorskim. Za kontuarem ja. Zgodnie z wykształceniem hotelarskim pracuję w "branży turystycznej", jako recepcjonistka i kelnerka zarazem. Praca ciężka, zmianowa po dwanaście godzin. Wesela, komunie i stypy plus goście przejezdni. Akurat jest lato. Cztery dni przed moim małym ślubem. Jestem na zmianie z panią o "indiańskiej urodzie" (lat ok 35 i warkoczyki jak u Pocahontas), w sumie miła Pani poza paroma szczegółami, które w tej chwili mało ważne są. Pracujemy sobie, pracujemy. Jakieś wycieczki niemieckie na pseudo krakowską z grilla wpadają, jakieś obiadki abonamentowe dla "domkowiczów"...
Przyjeżdża Pan z Panią na obiadek. Przy kasie zamawiają jedzonko, siadają na dworzu. Za jakiś czas konsumują.
W międzyczasie jest sporo klientów, polerowanie szkła na wesele, dmuchanie balonów.... I nagle Pocahontas pyta: czy ten od obiadku zapłacił? yyyyyyyy!! Chyba .... nie wiem... napewno NIE!! W głowie przewala mi się tysiąc myśli a w tym jedna podstawowa, że znowu będziemy oddawać pieniądze za jakieś braki. O nie! No to jako, że ja rączą łanią być mogę, rzucam się galopem na plażę, pamiętając, że o niej właśnie klient obiadkowy wspominał jak i o odwiedzeniu znajomych ratowników. Biegnę więc w służbowym ubranku: spódniczka czarna, biała bluzka i sweterek czarny. Biegnę po plaży minimalnie tekstylnej. Biegnę jakieś pięćset metrów, wypatrując budki ratowniczej. Dopadam jej, po drodze pozbywając się sweterka, a tuż przed samą budką rozważając zdjęcie bluzki. Powstrzymuję się z bluzką, choć nie wiem czemu, bo "panowie" ratownicy w wieku jakiś lat osiemnastu występują tylko w czerwonych bokserkach. No cóż, ich obowiązuje inny strój służbowy. Trudno się mówi. Więc z jęzorem na wierzchu z powodu upału, biegu i innych takich, tłumaczę panom ratownikom kogo szukam i dlaczego. Panowie się przejmują mocno. Stwierdzają, że trza łapać złodzieja i że na pewno u głównego ratownika skoro miał ratowników odwiedzać. No to biegniemy. Dwóch opalonych, dobrze zbudowanych osiemnastolatków w czerwonych gaciach a między nimi ja w spódniczce, rajstopkach i bluzeczce białej. Biegniemy mijając półnagie, opalające się ciała i dziwimy się co to za ludzie dziś obiad zamawiają a nie płacą po skonsumowaniu. Pędzimy przez jakieś kolejne pół kilometra aż dopadamy do wypożyczalni sprzętów wodnych, budki ratowniczej i zacumowanej łódki z najedzonym konsumentem. Konsument siedzi rozpostarty w napewno nieswojej łódce i trzyma w jednym łapsku piwo. Panowie ratownicy puszczają pod nosem z niedowierzaniem: "o żesz kurrwa!", ja im daję znak uspokający, że dajemy panu szansę, zanim go Ci w spodenkach wyciągną z tej łódki. Spodenkowi chwilowo odpuszczają, a ja pełna negatywnych odczuć do Pana Konsumenta wykrzykuję: "wyskakuj z tej łodki płać za obiad zanim wezwę policję!!". Konsument wyskuje jak oparzony i mówi: "spokojnie, spokojnie...... a to ja nie zapłaciłem?!". "Ano nie zapłaciłeś, rachunek wynosił 26 złotych, płać!". Konsument wyciąga portfel i daje 30zł, przepraszając i kajając się niemożebnie. Czerwone majtki w międzyczasie wykonują ruchy jakby chcieli konsumenta nauczyć kultury i uczciwości. Konsument cały w przepraszaniach, że mnie się nawet robi trochę głupio. Generalnie jestem jednak zadowolona z akcji ratunkowej własnego portfela.
Wracam już pomału, po drodze dziekuję majtkowym i żegnam się z nimi niechętnie. Dochodzę do motelu w chwale obrońcy prawa, dzierżąc w ręce całe 30 złotych polskich. Pocahontas bije brawo i kucharze też.
Do końca zmiany jeszcze zostało parę godzin. Pracuję w glorii i chwale. Obsługuję klientów, wydaję obiady i klucze do pokoi.... nagle wchodzi "mój" konsument ze swoją Panią. W moim (pół)mózgu staje obraz jak malowany: konsument zamawia jedzonko, PŁACI i pyta czy może skonsumować na dworzu. Konsekwencji nie wspomnę poza łzami jakie mnie zalały zanim facet się upomniał o zwrot kasy i poza tym, ze wrócił kilka dni później, tym razem sam, i prosił aby obiad podała ścigająca kelnerka. :)



apdejt :) połasiłam się na :


a łaszę się tu: http://tworczula.blogspot.com/

7 komentarzy:

Mijka pisze...

ojacie:)))))))))
piękne.
ale Cie zapamiętał:)

Neskavka pisze...

Boskieeee!

Beata pisze...

a zaprosił na kolację?

miauka vel florist pisze...

nie no nie prosił :) zresztą jak on wrócił to ja już NieWikingowa byłam :) no i ja mu ledwo podałam to jego jedzenie, ręce mi się trzęsły i jeszcze mu deser gratisowy dałam :)

Stardust pisze...

Poplakalam sie ze smiechu, bo sobie wyobrazilam jak lecisz po tej plazy w stroju niemalze zakonnym miedzy czerwonymi majtasami:)))))))

małgośka pisze...

Boska akcja :)))

Zacisze wyśnione... pisze...

Przednia historia! Uśmiałam się :-)