poniedziałek, 8 września 2008

walentynkowanie 2007

Dzien byl ciezki.... zupelnie jak w napieciu przedmiesiaczkowym. Burczalam na meza z ciezkim wyrzutem, ze burcze. A czemu burczalam? Z powodu przygniatajacej kolacji walentynkowej jaka mialam w planach. Po kilku latach sredniego swietowania Walentynek (wrecz wcale) postanowilam, ze tak nie moze byc. Caly Swiat szaleje... USA, Polska i tylko tutaj w Islandii szalenstwa nie ma. Przekorna dusza nakazala mi poswietowac w prawie amerykanskim stylu. Mial byc szampan i truskawki i oczywiscie czekolada, sexi ubranie... no calosc "dobrze zrobiona". No i ten moj wytwor wyobrazni, ten plan ze bedzie pieknie i romantycznie i smacznie i wytornie od kilku dni dawal mi sie we znaki.
Po dlugich poszukiwaniach wygrzebalam cudne przepisy autorstwa Anay, przyznaje zdjecia mnie skusily i pewne wspomnienie smaku. Przepis Anay obiecywal ten smak. No wiec miala byc zupa truskawkowa na ostro, mialy byc poledwiczki z czekolada i salata z pomaranczami. Zaczelo sie od zakupow i poszukiwania czabru i poledwicy. Ani jednego ani drugiego nie zdobylam...za co mezowi sie dostalo... bo po drodze od sklepu do sklepu coraz bardziej warczalam. Udalo sie zakupic truskawki i maskarpone, czekolade i inne dodatki. Odwazna decyzja postanowilam zastapic poledwiczki schabem. Czaber gorczyca (za rada Anay), pieprz czerwony w ziarnach papryczka chilli swieza. PIetruszki swiezej zapomnialam szukac wiec na koniec uznalam ze suszona sie nada.
PO powrocie do domu pokrecilam sie po kuchni, maz zasiadl do komputera ja padlam z placzem na lozko, nie wiedzac czego becze. Maz delikatnie zapytal czy nie wolalabym odpoczac... na co odpowiedzialam mu fala pokrzykiwan przez lzy, ze sa walentynki i bedzie pieknie do cholery! Po tym jak wywalilam wszystkie ciuchy z szafy (przejaw histerii), maz stwierdzil, ze wszystko bedzie dobrze i ze on mi pomoze (ha!). Wydrukowalam wiec przepisy, wreczylam mezowi i posmarkujac przejrzalam produkty... okazalo sie ze kilku rzeczy jednak brakuje, ale to nic..nic, bo maz zrobil mi drinka uzywajac becherowki, zrobilo sie milej. Po drinku stwierdzilam, ze moze jeszcze jeden by nie zaszkodzil. W polowie szklanki polowek moj oglosil ze jakaz to szkoda iz sie trunek skonczyl. Wrrrrrrr wydalam okrzyk, ze mial byc do zupy truskawkowej.... to nic ... zapijemy szampanem i tez smacznie bedzie. No wiec do dziela, marynowanie mieska, rozpuszczanie czekolady, miksowanie truskawek, obieranie pomaranczy. Wydawalam mojemu biedakowi krotkie rozkazy pobieznie zerkajac na przepisy. Wszystko ladnie nam sie udawalo. Czekoladka byla pyszna i ser plesniowy rowniez, truskawki czerwoniutkie... i papryczka chilli tez. Rozetki ziemniaczane juz sie zapiekaly ...bylo pieknie i bez nerwow (prawie). Zasiedlismy do stolu... Polowek w kalesonach a ja w niebiesciutkich "sprzatajacych" dresach, otrzymanych w spadku... ale to nic, no przeciez sami swoi w domu, znaczy tylko my,i tak jestesmy piekni. Ziemniaczki na talerzach, schabik zalany czekoladka z plesniakiem, salata z pomaranczami i (o zgrozo kaparami... niby afrodyzjak). Polowek zachowal kulture i jadl grzecznie suto zapijajac szampanem (znaczy winem musujacym), usmiechal sie delikatnie. MOja kultura wysiadla po dwoch kesach i oswiadczylam, ze nie skonsumuje schabu w czekoladzie, po kilku nastepnych minutach oswiadczylam ze salaty z kaparami ten nie dam rady. Przeszlismy wiec do deseru, w trakcie ktorego oznajmilam ze mascarpone jest bleeee i ze cos mnie oko szczypie, nie wspominajac o podniebieniu. Polowek natomiast w dziwnych konwulsjach skoczyl do zlewu zlewac sobie usta zimna woda (poparzyl sie czy co?). Po chwili, i po kilku lyzkach zupki i kilku kieliszkach szampana okazalo sie, ze jestesmy cierpiacy na poparzenie papryczkowe. Ja mialam paryczki w ranach klotych po rozach (pracuje w kwiaciarni), maz mial w ranach szarpanych (kot), buzki mielismy zlane woda i szampanem a na koniec moje lekkie pieczenie w oku skonczylo sie potokiem lez trwajacym przez dwie godziny, plukaniem oczu kieliszkiem wody i ciaglym popijaniem babelkow na zlagodzenie pieczenia w paszczy. Proby mycia rak kilkunastokrotne niestety nie przyniosly efektow, papryczki nadal zarly. Po okolo 3 godzinach od rozpoczecia oficjalnego swietowania walentynek siedzielismy przed telewizorem umierajac ze smiechu nad glupota nasza (moja mowiac szczerze), wysmarowani kremami chlodzacymi w miejscach bolacych i z okladem ze smietany na bablach, powstalych po soku papryczkowym.
Uznalismy iz nasze Walentynki byly niepowtarzalne i niezapomniane i ze wiecej ich nie chcemy. :)
heh nastepne Swieto to moje urodziny..i tak sobie mysle moze pojdziemy do restauracji :)

3 komentarze:

Stardust pisze...

No ladnie, pieknie i swiezo tylko Ty sie kurka wodna bierz do roboty i pisz cos:))))

Pru pisze...

no właśnie:
I CO DALEJ?

miauka vel florist pisze...

ojoj a ja Was pustak jeden tu nie zauwazylam Z ta swiezoscia Star to chybo szlo o bledy ktorych sie zebrac nie moge i poprawic. Wlasnie cos klece dalej i tez z bledamy cholewka. :)